W VIII Ogólnouczelnianym Dyktandzie o tytuł Mistrza Ortografii Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, zorganizowanym przez Instytut Filologii Polskiej pod patronatem honorowym Jego Magnificencji Rektora UP prof. dr. hab. Kazimierza Karolczaka, zwyciężyła studentka II roku SUM filologii polskiej (specjalność edytorstwo) Karolina Ferens.
Zdobyła nie tylko owo zaszczytne miano, ale także nagrodę pieniężną 900 zł ufundowaną przez Prorektor ds. Studenckich UP dr. hab., prof. UP Katarzynę Potyrałę.
– Moja dobra znajomość ortografii to wynik nauki na błędach oraz czytania książek – zdradziła laureatka.
Drugie miejsce (tytuł I Wicemistrzyni Ortografii UP na rok 2018) zajęła dr Krystyna Kozioł z Instytutu Geografii UP (nagroda 600 zł), a trzecie (tytuł II Wicemistrzyni Ortografii UP) Patrycja Mróz, studentka II roku filologii hiszpańskiej (nagroda 500 zł).
– Przyznam się, że brałam już udział w tego typu konkursach, ale przede wszystkim… mam mamę polonistkę – zdradziła dr Krystyna Kozioł.
– Zaczęło się już w I klasie szkoły podstawowej, kiedy to pojechałam na konkurs w zastępstwie koleżanki, która się rozchorowała. No i wygrałam… – odsłoniła rąbka tajemnicy Patrycja Mróz.
Podobnie jak w latach ubiegłych autorem tekstu był dr Maciej Malinowski z Katedry Lingwistyki Kulturowej i Komunikacji Społecznej Instytutu Filologii Polskiej, mistrz ortografii polskiej z Katowic
– Tym razem przygotowałem mniej trudnych wyrazów i wyrażeń, tak mi się przynajmniej wydawało. Niestety, znowu nikt nie napisał dyktanda bezbłędnie… Zmartwiło mnie również to, że do tegorocznego sprawdzianu zgłosiło o wiele mniej chętnych niż przed rokiem, mimo że spore nagrody pieniężne z uczelni do tego zachęcały. Przy okazji chciałbym coś zdementować… Otóż jacyś studenci dopatrzyli się rzekomego uchybienia ortograficznego na plakacie informującym o dyktandzie, w skrócie „dr.” zapisanym z kropką. Tymczasem o żadnym błędzie mowy być nie może. Po „dr” nie stawia się, rzecz jasna, kropki, gdyż litera „r” wchodzi do skrótu, ale kiedy się go odmieni – tak. Dlatego pisze się „prof. dr hab.”, ale (kogo? czego?) „prof. dr. hab.” – wyjaśnia dr Maciej Malinowski.
Tekst VIII Dyktanda UP
O córce Eulalii współczującej mamie, że tak haruje
– Chceszli wiedzieć, Eulalio, jak długo trwała ta nasza dzisiejsza wczesnopołudniowa, okrągłostołowa nasiadówka w firmie na temat ekstrapodwyżek płac i poprawy nie najlepszej w ogóle atmosfery? – spytała mama, okropnie zmorzona, przekroczywszy próg domu.
Córka, nie przerywając lektury nowo nabytej superpowieści „Bieguni” Olgi Tokarczuk, za którą pisarka otrzymała właśnie jakżeż prestiżową Międzynarodową Nagrodę Brookera 2018, zerknęła odruchowo na zegar wolno stojący (albo wolnostojący) w przedpokoju. Było wpół do siódmej wieczorem.
– Niech no zgadnę, mamo. Czyby to był dziesięcioipółgodzinny maraton nie maraton? – zaczęła strzelać Eulalia.
– Coś niecoś koło tego. Ledwieśmy to z koleżankami wytrzymały, ale gdyby ów spęd potrwał z godzinę dłużej, tobyśmy chyba na pewno padły trupem.
Mama Eulalii pracowała w firmie konsultingowej (albo consultingowej) co najmniej od kilkunastu lat jako specjalistka od spraw prawnopracowniczych, broniła przestrzegania przez głównodowodzących przywilejów ludzi, toteż podczas wielogodzinnych obrad odbywających się kiedy indziej nierzadko dłużej, po wielekroć zabierała głos, wałkując to i owo w tę i we w tę. Nieprzypadkowo mówiono o niej kobieta wybawca.
Eulalia była córusią-jedynusią (albo córusią jedynusią), oczkiem w głowie matuli i ukochaną wnuczusią babci Stefanii Ani. Studiowała na III (albo 3., albo trzecim) roku uniwersyteckiej polonistyki, po prostu pochłaniała książki jak skaner. Szczególnie lubiła na co dzień czytać ponadstandardową literaturę współczesną, półsiedząc na szezlongu, popijając małą czarną lub dżin (albo gin) z tonikiem bądź leżąc w łóżku na wznak przed zaśnięciem i słuchając muzyki chill out.
W skrytości ducha marzyła nie tylko o zrobieniu magisterium, ale także o nieodkładaniu na świętego (albo św.) Dygdy pisania doktoratu i niezadługo poświęceniu się pracy naukowej na uczelni albo w kraju, albo za granicą (np. na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie).
Teraz ochoczo oddawała się lekturze powieści rzeki opowiadającej o sytuacji egzystencjalnej człowieka w podróży. Pisarka nawiązała do odłamu rosyjskich staroobrzędowców – biegunów, którzy twierdzili, że świat jest przesiąknięty złem, ale jeśli się człowiek nieustannie gdzieniegdzie przemieszcza, może owo zło nolens volens ominąć.
Na razie współczuła nieustająco mamie, której niestraszna była praca, że musi co dzień spędzać tyle czasu w pracy, użerać się z wiceprezesem ds. (albo do spraw) pracowniczych, a przez to tracić niepotrzebnie nerwy.
Nie mogła się już doczekać najbliższego weekendu i wspólnego z matuchną wypadu do parku Biegu po Zdrowie, żeby pojoggingować. I mamie, i jej, gdyż ona również miała arcytrudny tydzień, należał się długo oczekiwany odpoczynek.
dr Maciej Malinowski
Instytut Filologii Polskiej UP